piątek, 1 czerwca 2018

Kanken - pierwsze wrażenia

Przed zakupem Kankena, nigdy nie widziałam żadnego z tych plecaków na żywo (natomiast w pierwszym dniu gdy założyłam swój, natychmiast natknęłam się w sklepie na dziewczynę z takim samym). Model ten wypatrzyłam przypadkowo w sklepie internetowym i od razu się zakochałam. Mam słabość do stylu retro a Kanken doskonale wpisuje się w ten trend. 

O marce Fjällräven również nigdy wcześniej nie słyszałam. Zaczęłam więc czytać trochę o historii firmy i o samych plecakach, które tak mi się podobały. Nie będę Was jednak zanudzać teorią, bo zakładam, że każdy kto tu trafia, ma już za sobą lekturę niejednego bloga czy recenzji na YouTube, gdzie temat ten jest niemal zawsze poruszany. Ja postaram się przedstawić Wam swoje spostrzeżenia na temat tego plecaka, a także pokazać Wam kilka rzeczy, o których nie zawsze przeczytacie w internetowych recenzjach.

Zacznijmy od ceny. W 2018 r. koszt zakupu plecaka w wersji Classic waha się w granicach 350-380 zł. Mini jest tylko niewiele tańszy. To bardzo dużo jak na ascetycznie wręcz prosty, jednokomorowy plecak dedykowany głównie uczniom czy studentom. Z tego wynika, że produkt celuje raczej w tę bardziej zamożną część społeczeństwa i być może ma stanowić symbol pewnego statusu. 
Ponieważ moja finansowo-społeczna półka plasuje się raczej na średnio niskim poziomie, to ja z zakupem swojego Kankena nosiłam się dobre dwa lata. Skusiła mnie dopiero 20% zniżka na Dzień Matki i wpływ na konto sporej nadpłaty PIT. A i tak zabolało.

Pierwsze wrażenie - plecak jest śliczny... i strasznie mały! Złożony, sprasowany, wygląda jak plecak dla dziecka.



Chyba z 5 minut oglądałam metki czy przypadkiem nie przysłano mi wersji Mini. Ale nie. To ten. I choć wcześniej sprawdziłam sobie jaka to będzie mniej więcej wielkość, to i tak byłam zaskoczona (na zdjęciu porównanie do mojego dotychczas używanego plecaka).


Po bliższym zapoznaniu - rozciągnięciu szelek i rozprostowaniu wnętrza, plecak na szczęście zdaje się nabierać objętości. Spokojnie mieszczą się w nim wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy a nawet znacznie więcej. Plecak kupiłam między innymi z myślą o dojazdach do pracy na rowerze i poza drobiazgami typu chusteczki, klucze, kanapka, spokojnie mieści się w nim strój na zmianę i jeszcze zostaje sporo luzu. Natomiast jeśli wahacie się pomiędzy wersją Mini a Classic, wybierzcie ten drugi. Mini musi być naprawdę maleńki.

Na plus można z pewnością zaliczyć wykonanie. Taśmy, logo, naszywka w środku, nawet papierowa metka - wszystko wykonane starannie i ze smakiem. Tak, jak lubię.



Przy okazji warto dodać, że np. kolorowe logo na papierowej metce jest jednym z elementów, które odróżniają oryginał od chińskich podróbek. Plecaki z AliExpress, sprzedawane masowo m.in. OLX po 200-250 zł będą się różnić znacząco jakością - inny materiał, niechlujne wykonanie, prujące się nitki. Wg mnie nie warto, nawet w ramach oszczędności.

Plecak wyciągnięty z pudełka ma szelki spięte zatrzaskami. Ładnie, estetycznie, wygodnie.


Niestety, jeśli masz powyżej 130 cm wzrostu, musisz na dzień dobry odpiąć zatrzaski i wydłużyć paski. I tu niespodzianka - nie masz ich już gdzie przypiąć bo taka opcja jest tylko przy maksymalnym skróceniu szelek. Jakakolwiek regulacja powoduje, że końcówka pasków będzie sobie swobodnie dyndać. Aż dziw, że producent tak dbający o detale nie pomyślał o jakimkolwiek rozwiązaniu tej kwestii. Tu nachodzi mnie refleksja, że firma Fjällräven bardziej dba o pierwsze wrażenie niż praktyczną użyteczność swojego produktu.


Szelki, mimo że wąskie i bez otuliny, są całkiem wygodnie. Ale też nie będę piać z zachwytu, ponieważ przy moich dość mocno wystających obojczykach trochę uciskają, co powoduje bardzo nieprzyjemne uczucie na granicy bólu. Jestem również wąska w ramionach i przy koszulkach na ramiączka nieco obcierają mi pachy. Mam więc obawy czy sprawdzą się przy dłuższych, wakacyjnych wycieczkach. Na stronie producenta można co prawda osobno dokupić ochraniacze na szelki, ale są drogie i dostępnych jest tylko kilka kolorów.
Na plus należy zaliczyć fakt, że brak dodatkowej warstwy wokół pasków powoduje, że nie pocą się w tym miejscu ubrania.

Bliższe oględziny nowego zakupu ujawniają moje najgorsze obawy - sławne odbarwienia materiału. Chyba największa bolączka tego plecaka - białe plamy, są widoczne nawet na fabrycznie nowym produkcie, dopiero co wyjętym z pudełka.




Jak zapewne wiecie, materiał, z którego zrobiony jest Kanken, ma tendencje do łapania brudu przy jednoczesnym ścieraniu się koloru na załamaniach. Efekt ten przypomina pobrudzenie kredą. Gdy na to patrzę, nie mogę uwierzyć, że taki wynalazca i biznesmen jak Åke Nordin, a później jego następcy, robiący plecaki od 1960 roku, nie potrafią sobie z tym defektem poradzić. A może po prostu nie chcą? W końcu po co produkować coś trwałego, skoro skłonienie klienta do kupowania plecaka raz na 1-2 lata przynosi zdecydowanie większy zysk, niż wypuszczanie na rynek plecaka, który wymienia się raz na dekadę czy dwie? Z drugiej strony trwałość jest niby ich znakiem firmowym. Widocznie mamy inną definicję tego słowa... Dla mnie trwałość to jednak coś więcej niż brak dziury na wylot po kilku latach użytkowania.

Z opisów innych użytkowników Kankenów można wywnioskować, że im ciemniejszy kolor, tym szybciej dochodzi do odbarwień. Najgorzej wygląda to na czerni, co sama widziałam na zdjęciach w internecie. Dlatego też, większość blogerów poleca kupno plecaka w którymś z odcieni szarości. Jest to o tyle zabawne, że paradoksalnie większość wielbicieli Kankenów na wstępie podkreśla właśnie tę niezwykłą mnogość kolorów, przez którą trudno się zdecydować. A potem i tak wybierają coś neutralnego, żeby po miesiącu używania plecak nie wyglądał jak dwudziestoletnia szmata przeciągnięta przez pół globu. Bo co komu z 50 dostępnych kolorów, skoro są one skrajnie niepraktyczne? Ja uwielbiam wręcz intensywną zieleń i czerwień. Nie chcę plecaka w jakimś mdłym, nudziarskim beżu, bo to, co mnie w Kankenach urzekło, to właśnie energetyczne, nasycone kolory dające po oczach. Od samego początku wiedziałam, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na Kankena, będzie to intensywnie zielony model z pomarańczowymi detalami (Leaf Green/Burnt Orange) i taki z premedytacją wybrałam. Sama jestem ciekawa, jak będzie wyglądał za kilka miesięcy.

Mało tego. Na swojej stronie producent ostrzega, że kolor plecaka może zostać na naszych ubraniach! Szkoda tylko, że trzeba tyle kopać, żeby na taką informację natrafić (znalazłam ją na angielskojęzycznej stronie producenta szukając informacji do tego wpisu, już po zakupie swojego plecaka). Aby ten efekt zminimalizować, zaleca się moczenie Kankena przed pierwszym użyciem w letniej wodzie, przez 30-60 minut. Dodatkowo, nie zaleca się pozostawiania plecaka na bezpośrednim słońcu, bo kolor może wyblaknąć. No nie wiem. Może powinnam kupić swojemu Kankenowi parasol przeciwsłoneczny? Albo krem z filtrem? Nie można go też przepełniać, nosić w nim laptopa ani prać w pralce. Normalnie błękitna krew. Hrabia wśród plecaków. Najlepiej oprawić go sobie w ramkę i powiesić na ścianie (byle w zacienionym miejscu!).
Serio? Za niemal 400 zł?

Przyznam, że po przeczytaniu tych wszystkich ostrzeżeń, boję się mojego plecaka używać. Idzie lato, temperatury dochodzą do 30 stopni a ja powinnam chyba chodzić w czarnych koszulkach. Jak założę białą, to po przyjściu do pracy może się okazać, że na plecach mam zielony prostokąt....
No nic, namaczam i zobaczymy. 


Spodziewałam się, że plecak w wodzie totalnie puści farbę. Ale nie. Woda pozostała właściwie niezmieniona, może z minimalnym zielonkawym odcieniem. Plecak po błyskawicznym wyschnięciu również nie nosi żadnych niepokojących śladów. Brak zacieków czy odbarwień. Uff! Może jednak nie będzie tak źle?


Podsumowując pierwsze wrażenia, mam bardzo mieszane uczucia. Jestem trochę zawiedziona wszystkimi tymi ostrzeżeniami, których notabene, żaden sprzedawca nie zamieszcza przy opisie plecaka. A powinien. Bo w końcu jak już kupuję plecak za takie pieniądze, to może niekoniecznie chciałabym mieć w pakiecie zniszczone, pofarbowane ubrania, które przecież też kosztują. Może to jednak burza w szklance wody i materiał po namoczeniu, jednak farby nie puści. Zobaczymy.
Niemniej pierwszy raz spotykam się z tak kłopotliwym zakupem. Dla mnie plecak prosto ze sklepu nie powinien wymagać ABSOLUTNIE żadnych zabiegów, poza wyregulowaniem szelek. To trochę głupie cackać się tak z rzeczą, która z definicji powinna być naprawdę bardzo wytrzymała i odporna na czynniki zewnętrzne.

Na razie mu wybaczam, bo jest naprawdę śliczny i świetnie sprawdza się zarówno w tygodniu, jako torba do pracy czy na rower, jak i przy weekendowych wyjściach, zamiast podręcznej torebki.
Ale czy się pokochamy? Dam znać! 

1 komentarz:

  1. Mnóstwo kolorowych plecaków, które spodobają się każdemu dziecku można znaleźć w sklepie internetowym https://nos-to.pl/.

    OdpowiedzUsuń

Kanken - pierwsze wrażenia

Przed zakupem Kankena, nigdy nie widziałam żadnego z tych plecaków na żywo (natomiast w pierwszym dniu gdy założyłam swój, natychmiast n...